Szukaj na tym blogu

środa, 14 marca 2018

niedziela, 18 czerwca 2017

Odnaleźć kobiecość

Kiedyś przeczytałam, że "kobieta w połowie jest małą prawdą, w połowie małym kłamstwem, a w całości wielką niewiadomą". Szczerze mówiąc długi czas ja sama byłam dla siebie jedną wielką niewiadomą. A tak naprawdę, biorąc pod uwagę wszelkie sygnały z zewnątrz, zastanawiałam się, co ta kobiecość oznacza w moim przypadku.

Oczywiście kobieta kobiecie nierówna. Ale miałam wrażenie, że niepełnosprawność przekreśla fakt bycia kobietą. Po pierwsze ze względu na wygląd, na który dysfunkcja może mieć wpływ. A przecież to kobieta ma wyglądać atrakcyjnie. Rzecz jasna nie wszystkie kobiety mają figurę modelki. Ale wyglądają "normalnie". Po drugie, każda kobieta ma swoje powołanie. Mimo wrażenia, że swoje się rozeznało, głosy zdające się sugerować, że w przypadku niepełnosprawności mąż i dzieci to jakieś wymysły, zdawały się temu przeczyć. Tutaj teoria imprintingu roli żony i matki chyba nie do końca się sprawdza - w takich przypadkach wdrukowywany jest raczej komunikat "nie nadajesz się do tego", co nierzadko dla kogoś jest równoznaczne z byciem cieniem kobiety.

Ładnych parę lat zajęło mi przekonanie się, że w Jego oczach jednak jestem nią w pełnym tego słowa znaczeniu. W potwierdzeniu swojej kobiecej tożsamości pomogła mi, a jakże, Edyta Stein. Edytka dobra na wszystko!

Jeśli zatem sugerują Ci coś, co stanowi atak na Twoją tożsamość, nie daj jej zniszczyć. Odbudowywanie może Cię kosztować lata łez i wyrzeczeń. A nawet po jej odbudowaniu może pojawić się ktoś, kto zupełnie nieświadomie ponownie ją zburzy wchodząc na teren, który wydawał Ci się dobrze zabezpieczony. I znowu stwierdzisz, że upadłaś. Choć wiesz, że to nie jego wina, że masz takie doświadczenia, bardzo go lubisz i nie chciałabyś tracić z nim kontaktu. Ale wstaniesz. Kiedyś wstaniesz. Póki co miej na uwadze słowa Edytki:

"Umieć o sobie zapomnieć, wyrzec się wszystkich osobistych pragnień i praw, mieć serce otwarte na wszelki cudzy ból i potrzeby - oto ideał kobiecości". 

A On już wyciąga rękę, żeby pomóc Ci wstać i na nowo pokazać ten ideał w Tobie. A Ty musisz jedynie znaleźć w sobie po raz kolejny dość siły, żeby tą rękę pochwycić. Nie pozwól tylko, żeby znajdowanie tej siły zajęło Ci zbyt długo.

wtorek, 30 maja 2017

Poczucie własnej wartości

„Pojawiasz się i znikasz, i znikasz, i znikasz. Mam na twym punkcie bzika, mam bzika, mam bzika". Słowa te, moim zdaniem, doskonale odnoszą się do poczucia własnej wartości. Bo jeśli nie jest ono dostatecznie ugruntowane, to na skutek różnych wydarzeń pojawia się i znika. A na jego punkcie to chyba każdy ma bzika - wszak każdy chciałby je mieć. Ale czym ono właściwie jest i jak je w sobie wyrobić?

N. Branden zdefiniował poczucie własnej wartości jako skłonność do doświadczania siebie, jako osoby kompetentnej w zakresie stawiania czoła wyzwaniom przynoszonym przez życie, a także zasługującej na szczęście". Spróbujmy rozłożyć tę definicję na czynniki pierwsze.

1. Skłonność do doświadczania siebie. Niby takie oczywiste, ale czy na pewno? Czy zawsze jesteśmy w stanie doświadczać siebie? Czy nie jest czasem tak, że nie dopuszczamy do świadomości swoich ograniczeń i próbujemy zepchnąć nasze uczucia na dalszy plan? Mi szczerze powiedziawszy często zdarzyło się myśleć, że moja dysfunkcja nie ograniczy mnie w niczym. Owszem, nie ograniczy, ale paradoksalnie dopiero wtedy, kiedy uznam jej ograniczające skutki i poszukam alternatywy, nie będzie mnie ograniczać. Uczucia, które wywołuje zarówno sama niepełnosprawność, jak i sytuacje bezpośrednio z nią związane, nie są łatwe. Ale jeżeli nie otworzymy się na ich doświadczanie, one mogą nas stopniowo zabijać. Owszem, czasem to doświadczanie trwa bardzo długo i nas przygniata. Ale w końcu wstajemy, najczęściej silniejsi.

2. Doświadczanie siebie jako osoby. Niepełnosprawność może zaburzać nawet odbieranie siebie jako pełnowartościowej osoby, nie wspominając o postrzeganiu siebie jako pełnowartościowej kobiety. O tym, jak można tego dokonać, napiszę kiedy indziej. Jedno jest pewne: druga osoba nie da Ci takiego poczucia, trzeba odnaleźć je samemu. Owszem, może nim zachwiać i wywołać uczucia wspomniane powyżej, ale rzecz jasna równowaga emocjonalna w końcu wraca.

3. Osoba kompetentna w zakresie stawiania czoła wyzwaniom przynoszonym przez życie. Kiedy już posiadamy świadomość samego siebie, swoich uczuć i siebie jako osoby, czujemy się kompetentni do stawiania czoła wszystkiemu. Wierzcie mi, wiem coś o tym.

4. Osoba zasługująca na szczęście. Każdy z nas na nie zasługuje. Ale o tym czasem musimy się przekonać na drodze do doświadczania siebie na różnych płaszczyznach.

Powtarzanie sobie „jestem wspaniała i wyjątkowa" na niewiele się zda, jeśli nie zna się samej siebie. A więc zacznij od tego, że przyjrzysz się sobie. I w końcu zobaczysz, że jesteś wyjątkowa, uwierzysz w to i nikt nie będzie w stanie tym zachwiać.

Ja na przykład jestem wyjątkowa. W końcu nikt ze znanych mi osób nie ma takiego balkonika jak ja ;) 

  

środa, 24 maja 2017

Błogosławiony kryzys

Kryzysy zdarzają się chyba każdemu. Któż z nas nie miał chwil zwątpienia, nie krzyczał z bezsilności czy nie płakał nocami w poduszkę? Chwile zwątpienia, krzyk, płacz - nic pozytywnego z takiego kryzysu nie wynika. Czy aby na pewno?

Kryzys definiuje się jako czas, w którym na skutek określonych wydarzeń człowiek traci zdolność do radzenia sobie w sytuacjach codziennych. Wówczas ulega zachwianiu równowaga emocjonalna, a wzmożony stres wręcz uniemożliwia prawidłowe reakcje. Stan, który w mniejszym lub większym stopniu znamy z autopsji. Czy jednak zastanawialiśmy się kiedyś nad pozytywnymi aspektami takich przeżyć?

Erik Erikson upatrywał w nich szansy na rozwój osobowości. Wyodrębnił on trzy fazy kryzysu:
1. Fazę szoku, w której pojawiają się negatywne emocje, a znane nam mechanizmy zawodzą.
2. Fazę przepracowania, gdzie próbujemy znaleźć wyjście z danej sytuacji. Wskazane jest tutaj rozwiązane adaptacyjne, podczas gdy ludzie często stosują reakcję obronną uciekając od danej sytuacji (osobiście staram się unikać tych ostatnich, ale wiem, że czasem wydaje się to wręcz niemożliwe).
3. Fazę nowego zorientowania, kiedy możemy podjąć pozytywne decyzje na bazie doświadczeń zdobytych w wyniku kryzysu. To z kolei wpływa na rozwój osobisty oraz znalezienie nowych motywów postępowania, Tutaj możemy również mówić o nowym usytuowaniu Boga w naszym życiu, o którym pisze o. Marian Zawada OCD. Wówczas życie duchowe nabiera innego wymiaru stając się jednocześnie bardziej głębokim.

Święty Jan od Krzyża jako środek na przezwyciężenie kryzysu duchowego zalecał cierpliwe trwanie przy Bogu. Psycholodzy wymieniają jeszcze szereg innych metod, spośród których wspomnę tutaj racjonalną analizę sytuacji (choć wiem, że racjonalne spojrzenie w obliczu kryzysu jest co najmniej trudne), poszukanie źródeł wsparcia (wystarczy obecność, nie trzeba opowiadać szczegółowo całej historii) i wyciągnięcie wniosków. Jednym ze sposobów jest też zwalczanie stresu jedzeniem. Ale tego nie polecam, skutki są opłakane.

Na ten rodzaj kryzysu nie pomoże bomba atomowa ani Socjalistyczna Reforma Ustrojowa proponowana przez kabaret TEY (kto nie widział - polecam :D). Pomoże natomiast świadomość, że On jest z nami i że wyprowadzi z tego dobro, otwierając nas jeszcze bardziej na Siebie i drugiego człowieka.

Co nie znaczy, że unikniemy szlochania w poduszkę czy powtarzania niczym mantry słów piosenki Starego Dobrego Małżeństwa: 

„Przysięgam wam, że płynie czas,
że płynie czas i zabija rany".

Ale to mija, I później nierzadko jest się paradoksalnie wdzięcznym za to doświadczenie.


czwartek, 23 lutego 2017

Druga szansa

Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?” Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy." (Mt 18, 21-22). Padająca w tym fragmencie siódemka oznacza pełnię. A zatem mamy przebaczać tyle razy, ile będzie konieczne. Czasem jednak przebaczenie wydaje nam się zbyt trudne, bo nie potrafimy zapomnieć.

Tymczasem tutaj wcale nie chodzi to, żeby zapomnieć. Dzisiaj wmawia się nam konieczność ucieczki od negatywnych emocji, takich jak ból. W rzeczywistości ominięcie fazy przeżywania bólu i wyparcie z pamięci jakiegoś wydarzenia może doprowadzić do sytuacji, w której skumulowana emocja powróci ze zdwojoną siłą. Czasami staramy się też zatuszować ją przed samym sobą, co tylko utrudnia proces przebaczenia. Nie oznacza to jednak, że mamy go w sobie pielęgnować, bo uniemożliwi nam to tylko podjęcie kolejnego kroku.

Psychologia mówi nam, że zanim przebaczymy komuś (bądź sobie, co jest zdecydowanie trudniejsze), druga strona musi być świadoma krzywdy, jaką nam wyrządziła.Dopiero wtedy może wziąć odpowiedzialność za to, co się stało i przeprosić.

Przebaczenie jest zatem procesem, który nie ma nic wspólnego z zapomnieniem. Procesem, który uzdrawia relacje międzyludzkie i osoby je tworzące. No właśnie, osoby. Czy bez chęci drugiej osoby nie jestem w stanie wybaczyć? Moim zdaniem jestem, co więcej: powinienem. Dlaczego? Dla mnie pierwsza odpowiedź brzmi: bo Jezus tak mówił. A poza tym nie uzyskasz spokoju serca, dopóki nie przebaczysz i nie dasz drugiej szansy. Nawet siedemdziesiąt siedem razy.


Bóg, Religii, Krzyż, Chrześcijaństwo, Religijnych



wtorek, 14 lutego 2017

Piętno

„Piętno" jest pojęciem, które Erving Goffman stworzył w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Jego zainteresowanie tą tematyką wynika po części z osobistych doświadczeń - choroba psychiczna jego żony doprowadziła ją do samobójstwa. Zagadnieniu piętna Goffman poświęcił swoją książkę „Piętno. Rozważania o zranionej tożsamości", w której opisuje zarówno samo zjawisko, jak i strategie radzenia sobie z piętnem.

Goffman definiuje „piętno" jako „atrybut dotkliwie dyskredytujący". Teoria piętna wykorzystywana jest także w analizach niepełnosprawności. Jednak tutaj zastanawiają mnie dwie sprawy. Po pierwsze, czy niepełnosprawność można zakwalifikować jako atrybut. Owszem, tak jak już kiedyś pisałam, jest ona częścią mnie i w dużym stopniu wpłynęła na moje życie. Ale raczej nie nazwałabym jej atrybutem. Poza tym, czy to właśnie ona jest dotkliwie dyskredytująca? Czy to nie jest tak, że postawy wobec niej dyskredytują? Co prawda w dalszej części czytamy, że chodzi raczej o relację pomiędzy atrybutem a stereotypem, ale jak dla mnie definicję podaną na pierwszych stronach należałoby uściślić.

Piętno wywołuje różne reakcje, zarówno u osób je noszących, jak i go pozbawionych. Według Goffmana ta druga grupa nie wierzy, że osoba z piętnem jest w pełni człowiekiem. Dlatego konstruuje własną teorię piętna tłumaczącą tą hipotezę. Posługuje się przy tym specyficznym językiem i przypisuje osobom z piętnem określone cechy. Z kolei osoby z piętnem stosują cztery strategie: korektę bezpośrednią (uważają, że należy im się szacunek), korektę pośrednią (walkę w celu opanowania dziedzin, które uchodzą za niedostępne), traktowanie piętna jako wymówki (chroniącej przed odpowiedzialnością społeczną) oraz jako zamaskowane błogosławieństwo.

Analizując swoje doświadczenia stwierdzam, że przeszłam (i przechodzę) przez wszystkie etapy. Czy któryś jest bardziej właściwy? Nie wiem. Myślę, że każdy w pewnym momencie spróbował wszystkich strategii. Najbardziej idealną sytuacją byłoby nie musieć ich stosować. Tylko czy to w ogóle jest możliwe?


wtorek, 7 lutego 2017

Nie wkręcaj!

Wszyscy posługujemy się tym samym językiem. Wydawać by się mogło, że porozumiemy się bez problemu. Jednak bariery komunikacyjne są bardzo powszechne. Jednym z powodów ich występowania jest złe odczytanie intencji. W efekcie komunikaty są źle interpretowane, a rozmówcy są przekonani o istnieniu pewnych faktów, które tak naprawdę nie zostały przez nikogo odnotowane.

U ich podłoża leżą tzw. bariery komunikacyjne. Dzielimy je na zewnętrzne i wewnętrzne. Te pierwsze powstają w najbliższym otoczeniu. Zalicza się do nich hałas czy głośna muzyka. Mimo że nie zależą one od nas, łatwo sobie z nimi poradzić - zmienić miejsce rozmowy, ściszyć muzykę itp. Z barierami wewnętrznymi nie jest już tak łatwo. Zalicza się do nich osądzanie, decydowanie za innych, przejawy uciekania oraz bariery językowe. A co ze zjawiskiem opisanym we wstępie? Chyba zaliczyłabym je do osądzania. Ale co przez nie właściwie rozumiem?

Czasownik „wkręcać" w Słowniku Języka Polskiego ma cztery znaczenia: 
1. «kręcąc czymś, umieścić to w czymś innym»
2. «wsunąć coś pomiędzy obracające się części jakiegoś mechanizmu»
3. pot. «umieścić kogoś na jakimś stanowisku, zabiegając o to u kogoś»
4. pot. «spowodować, że ktoś znalazł się w kłopotliwej sytuacji»
Brakuje mi tutaj jednego znaczenia: wmawiać, zakładać coś góry. Oczywiście odnosi się to do własnej osoby.

Klient napisał mi maila z prośbą o telefon. Jako że każdą decyzję konsultowałam, tym razem też spytałam, czy mogę zadzwonić. Usłyszałam: „nie, lepiej nie dzwoń". Moja pierwsza myśl: „no tak, na pewno nie chce, żebym dzwoniła, bo niewyraźnie mówię (jedną z konsekwencji zespołu móźdźkowego jest mowa skandowana) i odstraszyła im klienta". Po chwili drugi szef mówi: „niech dzwoni". Zwątpiłam i doszłam do wniosku, że widocznie temu drugiemu mniej przeszkadza ta moja wada wymowy. Ostatecznie nie zadzwoniłam, bo zwątpiłam. Temu pierwszemu powiedziałam, że zadzwonię jutro, bo telefon się ładuje, a ładowarka jest na tyle krótka, że musiałabym wejść prawie pod stół (co akurat było prawdą). Zdziwiłam się jeszcze bardziej widząc na twarzy komunikat w stylu: „przecież miałaś zadzwonić dzisiaj".

Na następny dzień, po niezliczonych analizach sytuacji, postanowiłam to wyjaśnić. I co usłyszałam? Że początkowe „nie" było spowodowane zupełnie czymś innym, a ja mogę dzwonić do klienta ile chcę, a jak klient nie zrozumie, to dopyta. Brawo Ty, pomyślałam. Jestem ciekawa, ile razy w moim życiu dorabiałam takie ideologie. Myślę, że baardzo dużo. Przy okazji utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że kobiety lubią doszukiwać się podtekstów. Chyba że tylko ja lubię?