Szukaj na tym blogu

czwartek, 23 lutego 2017

Druga szansa

Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?” Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy." (Mt 18, 21-22). Padająca w tym fragmencie siódemka oznacza pełnię. A zatem mamy przebaczać tyle razy, ile będzie konieczne. Czasem jednak przebaczenie wydaje nam się zbyt trudne, bo nie potrafimy zapomnieć.

Tymczasem tutaj wcale nie chodzi to, żeby zapomnieć. Dzisiaj wmawia się nam konieczność ucieczki od negatywnych emocji, takich jak ból. W rzeczywistości ominięcie fazy przeżywania bólu i wyparcie z pamięci jakiegoś wydarzenia może doprowadzić do sytuacji, w której skumulowana emocja powróci ze zdwojoną siłą. Czasami staramy się też zatuszować ją przed samym sobą, co tylko utrudnia proces przebaczenia. Nie oznacza to jednak, że mamy go w sobie pielęgnować, bo uniemożliwi nam to tylko podjęcie kolejnego kroku.

Psychologia mówi nam, że zanim przebaczymy komuś (bądź sobie, co jest zdecydowanie trudniejsze), druga strona musi być świadoma krzywdy, jaką nam wyrządziła.Dopiero wtedy może wziąć odpowiedzialność za to, co się stało i przeprosić.

Przebaczenie jest zatem procesem, który nie ma nic wspólnego z zapomnieniem. Procesem, który uzdrawia relacje międzyludzkie i osoby je tworzące. No właśnie, osoby. Czy bez chęci drugiej osoby nie jestem w stanie wybaczyć? Moim zdaniem jestem, co więcej: powinienem. Dlaczego? Dla mnie pierwsza odpowiedź brzmi: bo Jezus tak mówił. A poza tym nie uzyskasz spokoju serca, dopóki nie przebaczysz i nie dasz drugiej szansy. Nawet siedemdziesiąt siedem razy.


Bóg, Religii, Krzyż, Chrześcijaństwo, Religijnych



wtorek, 14 lutego 2017

Piętno

„Piętno" jest pojęciem, które Erving Goffman stworzył w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Jego zainteresowanie tą tematyką wynika po części z osobistych doświadczeń - choroba psychiczna jego żony doprowadziła ją do samobójstwa. Zagadnieniu piętna Goffman poświęcił swoją książkę „Piętno. Rozważania o zranionej tożsamości", w której opisuje zarówno samo zjawisko, jak i strategie radzenia sobie z piętnem.

Goffman definiuje „piętno" jako „atrybut dotkliwie dyskredytujący". Teoria piętna wykorzystywana jest także w analizach niepełnosprawności. Jednak tutaj zastanawiają mnie dwie sprawy. Po pierwsze, czy niepełnosprawność można zakwalifikować jako atrybut. Owszem, tak jak już kiedyś pisałam, jest ona częścią mnie i w dużym stopniu wpłynęła na moje życie. Ale raczej nie nazwałabym jej atrybutem. Poza tym, czy to właśnie ona jest dotkliwie dyskredytująca? Czy to nie jest tak, że postawy wobec niej dyskredytują? Co prawda w dalszej części czytamy, że chodzi raczej o relację pomiędzy atrybutem a stereotypem, ale jak dla mnie definicję podaną na pierwszych stronach należałoby uściślić.

Piętno wywołuje różne reakcje, zarówno u osób je noszących, jak i go pozbawionych. Według Goffmana ta druga grupa nie wierzy, że osoba z piętnem jest w pełni człowiekiem. Dlatego konstruuje własną teorię piętna tłumaczącą tą hipotezę. Posługuje się przy tym specyficznym językiem i przypisuje osobom z piętnem określone cechy. Z kolei osoby z piętnem stosują cztery strategie: korektę bezpośrednią (uważają, że należy im się szacunek), korektę pośrednią (walkę w celu opanowania dziedzin, które uchodzą za niedostępne), traktowanie piętna jako wymówki (chroniącej przed odpowiedzialnością społeczną) oraz jako zamaskowane błogosławieństwo.

Analizując swoje doświadczenia stwierdzam, że przeszłam (i przechodzę) przez wszystkie etapy. Czy któryś jest bardziej właściwy? Nie wiem. Myślę, że każdy w pewnym momencie spróbował wszystkich strategii. Najbardziej idealną sytuacją byłoby nie musieć ich stosować. Tylko czy to w ogóle jest możliwe?


wtorek, 7 lutego 2017

Nie wkręcaj!

Wszyscy posługujemy się tym samym językiem. Wydawać by się mogło, że porozumiemy się bez problemu. Jednak bariery komunikacyjne są bardzo powszechne. Jednym z powodów ich występowania jest złe odczytanie intencji. W efekcie komunikaty są źle interpretowane, a rozmówcy są przekonani o istnieniu pewnych faktów, które tak naprawdę nie zostały przez nikogo odnotowane.

U ich podłoża leżą tzw. bariery komunikacyjne. Dzielimy je na zewnętrzne i wewnętrzne. Te pierwsze powstają w najbliższym otoczeniu. Zalicza się do nich hałas czy głośna muzyka. Mimo że nie zależą one od nas, łatwo sobie z nimi poradzić - zmienić miejsce rozmowy, ściszyć muzykę itp. Z barierami wewnętrznymi nie jest już tak łatwo. Zalicza się do nich osądzanie, decydowanie za innych, przejawy uciekania oraz bariery językowe. A co ze zjawiskiem opisanym we wstępie? Chyba zaliczyłabym je do osądzania. Ale co przez nie właściwie rozumiem?

Czasownik „wkręcać" w Słowniku Języka Polskiego ma cztery znaczenia: 
1. «kręcąc czymś, umieścić to w czymś innym»
2. «wsunąć coś pomiędzy obracające się części jakiegoś mechanizmu»
3. pot. «umieścić kogoś na jakimś stanowisku, zabiegając o to u kogoś»
4. pot. «spowodować, że ktoś znalazł się w kłopotliwej sytuacji»
Brakuje mi tutaj jednego znaczenia: wmawiać, zakładać coś góry. Oczywiście odnosi się to do własnej osoby.

Klient napisał mi maila z prośbą o telefon. Jako że każdą decyzję konsultowałam, tym razem też spytałam, czy mogę zadzwonić. Usłyszałam: „nie, lepiej nie dzwoń". Moja pierwsza myśl: „no tak, na pewno nie chce, żebym dzwoniła, bo niewyraźnie mówię (jedną z konsekwencji zespołu móźdźkowego jest mowa skandowana) i odstraszyła im klienta". Po chwili drugi szef mówi: „niech dzwoni". Zwątpiłam i doszłam do wniosku, że widocznie temu drugiemu mniej przeszkadza ta moja wada wymowy. Ostatecznie nie zadzwoniłam, bo zwątpiłam. Temu pierwszemu powiedziałam, że zadzwonię jutro, bo telefon się ładuje, a ładowarka jest na tyle krótka, że musiałabym wejść prawie pod stół (co akurat było prawdą). Zdziwiłam się jeszcze bardziej widząc na twarzy komunikat w stylu: „przecież miałaś zadzwonić dzisiaj".

Na następny dzień, po niezliczonych analizach sytuacji, postanowiłam to wyjaśnić. I co usłyszałam? Że początkowe „nie" było spowodowane zupełnie czymś innym, a ja mogę dzwonić do klienta ile chcę, a jak klient nie zrozumie, to dopyta. Brawo Ty, pomyślałam. Jestem ciekawa, ile razy w moim życiu dorabiałam takie ideologie. Myślę, że baardzo dużo. Przy okazji utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że kobiety lubią doszukiwać się podtekstów. Chyba że tylko ja lubię?