Szukaj na tym blogu

czwartek, 28 lipca 2016

Kamień pełen mądrości

Jak myślicie, o jakim kamieniu mowa? Nie, nie chodzi o kamień filozoficzny. Ani też o żaden inny. Tak naprawdę nie chodzi nawet o rzecz, tylko o osobę. Konkretnie rzecz biorąc, o Edytę Stein (Stein w języku niemieckim oznacza kamień). Nie spodziewałam się, że ją spotkam. Decydując się na doktorat o kobiecości i niepełnosprawności odkryłam, że literatura przedmiotu opiera się w zasadzie wyłącznie o gender studies. Jak już każdy zdążył pewnie zauważyć, z tą teorią nie do końca mi po drodze. Nie chcę tutaj rozwodzić się nad jej słusznością. Po prostu jej nie kupuję. No i właśnie dlatego zaczęłam szukać alternatyw. W ten sposób dotarłam do Edyty Stein. Kto chciałby zapoznać się z ponadczasowym spojrzeniem na kobiecość i nie boi się filozoficznego (ale nie do przesady) języka, odsyłam do jej książek. Ale moja sympatia do tej postaci uwarunkowana jest także innymi czynnikami. Życiorys Edyty, jej wybory życiowe, a także konsekwencja wywarły na mnie ogromne wrażenie. Urodzona jako Żydówka, po okresie całkowitego odrzucenia religii konwertowała na katolicyzm. Ta decyzja spotkała się z dezaprobatą jej matki. Naukowiec żywiący pragnienie zamążpójścia, który zostaje siostrą zakonną. W końcu katoliczka, która umiera w Auschwitz-Birkenau jako Żydówka, nie wypierając się swoich korzeni. Moje poszukiwania naukowe nie zaowocowały (mam nadzieję, że póki co) uzyskaniem stopnia doktora, ale za to czymś znacznie ważniejszym – przyjaźnią na całe życie.
P. S. Po umieszczeniu zeszłotygodniowego wpisu Serce i rozum” przeczytałam wykład Podstawy formacji kobiety”. Oto, co znalazłam: „...w królestwie ducha kluczowe znaczenie ma rozum; stanowi on oko, przez które przenika światło do mroków duszy (...)Kształtowanie rozumu nie powinno się jednak dokonywać kosztem kształtowania uczuć”. Jak widać, Edyta Stein podzielała moje zdanie :)

czwartek, 21 lipca 2016

Serce i rozum

Niedawno przypomniała mi się reklama internetu wykorzystująca te dwa motywy. W zasadzie każdego dnia musimy decydować, czym będziemy się kierować. To jasne, że w każdej kwestii należy iść za głosem serca nie zagłuszając racjonalnych przesłanek. Problem jednak pojawia się wtedy, kiedy rozum każe przesłonić serce. Zwłaszcza, kiedy jest on “wspierany” przez osoby z zewnątrz mówiące na przykład, że “łatwiej będzie Ci pracować w domu”. A dla Twojego serca to jest dużo trudniejsze, w związku z czym stawia opór. Tym bardziej, kiedy fizyczność tego nie uniemożliwia. Akurat ja tego typu rozumowe przesłanki zignorowałam. Oczywiście nie oznacza to, że zamierzam całkowicie iść za głosem serca i zrealizować wszystkie moje irracjonalne marzenia (w dzieciństwie chciałam być łyżwiarką figurową). Ale na pewno trzeba mieć w pamięci słowa Mickiewicza “miej serce i patrzaj w serce”.

czwartek, 14 lipca 2016

Ograniczenia

Po skończeniu studiów doktoranckich byłam przekonana, że niepełnosprawność nie wywrze wpływu na moje poczynania na rynku pracy. Jak bardzo się myliłam! Wpływ był przeogromny. Na chwilę obecną nie jestem w stanie stwierdzić, czy sytuacja ta była spowodowana moim postrzeganiem niepełnosprawności czy postrzeganiem innych. Niemniej bardzo dużo się wtedy nauczyłam. Między innymi tego, że nawet osoby, które bardzo lubisz i które chcą Ci pomóc, mogą zapytać “Jakie masz ograniczenia”, zamiast “czy je masz”. Takie pytanie najpierw zaboli, a później doprowadzi (przynajmniej mnie) do szewskiej pasji (cnotą pokory nigdy nie mogłam się za bardzo pochwalić), bo to przecież zakładanie z góry, że niepełnosprawność nakłada ograniczenia. A jeśli chodzi o pracę, ja ich nie mam. No cóż, zdarza się. Jedyna recepta to ochłonąć, wyjaśnić i postarać się zrozumieć. W końcu osoby z najbliższego otoczenia też mają prawo być częścią nieuświadomionego społeczeństwa:)
  

czwartek, 7 lipca 2016

Kim jestem?

Pytanie natury egzystencjalnej. Ale dzisiaj nie o wymiarze egzystencjalnym, tylko o...języku. Wykształcenie lingwistyczne przypomina o sobie, kiedy automatycznie analizuję wszelkie formy językowe. Tym razem chciałabym się zastanowić nad rozróżnieniem pomiędzy osobą niepełnosprawną a osobą z niepełnosprawnością. W języku polskim (i nie tylko) za poprawne uchodzi określenie “osoba z niepełnosprawnością”. Tłumaczy się to w ten sposób, że niepełnosprawność nie definiuje całej osoby. Owszem, może i nie definiuje całkowicie, ale na pewno ma na nią wpływ. To, czy będzie on pozytywny czy negatywny, zależy tylko od niej samej. Nawet jeśli traktuje się ją jako coś naturalnego i nie zauważa się tego odzziaływania, ono istnieje. Jest jednym z elementów kształtujących tożsamość. Dlatego jestem skłonna opowiedzieć się po stronie modelu brytyjskiego, który, postulując społeczny model niepełnosprawności, opowiada się za użyciem nazwy “osoba niepełnosprawna”. “Osoba z niepełnosprawnością” sugeruje, że niepełnosprawność jest zupełnie nieistotna. A przecież jest, czasem może nawet aż za bardzo... Ok, trafia do mnie argument, że to jest “person first language”, wysuwający aspekt osobowy na pierwsze miejsce. Ale z drugiej strony to zupełnie tak samo, jakby powiedzieć osoba z bezdomnością czy kobieta z kobiecością zamiast osoba bezdomna i kobieca kobieta. A więc jestem kobietą niepełnosprawną. Wow. Brzmi dumnie :)